Przypomnijcie sobie znane Wam reportaże. Reportaż o znęcaniu się nad pacjentami szpitala psychiatrycznego. O przemocy domowej. O pedofilii w Kościele katolickim. A znacie reportaż o… „Porno”?
Dlaczego ludzie trafiają na plan filmu dla dorosłych? Czym różni się branża w Europie od tej w USA lub w Japonii? Jak bliscy aktorek i aktorów reagują na ich pracę? Czym jest, a czym nie jest porno? Dlaczego Kościół i politycy tak lubią demonizować produkcje dla dorosłych? Gdzie NA PEWNO nie szukać informacji o porno? I dlaczego nie istnieje uzależnienie od porno?
„Porno” to reportaż napisany przez Roberta Ziębińskiego. Jest podzielony na trzy części: wstęp, rozmowy i malutki rozdzialik o skutkach szukania porno w sieci. We wstępie czytamy o tym, że porno to tabu, że potrzebna jest edukacja seksualna, że pornografia to niekiedy bardziej dochodowy biznes niż Netflix… W części z wywiadami mamy rozmowy zarówno z aktorami, aktorkami i producentami filmów dla dorosłych, jak i seksuologami. Oprócz osób zajmujących się branżą pornograficzną, możemy więc przeczytać to, co na ten temat mają do powiedzenia psycholog i edukator seksualny.
Zacznijmy od minusów
Pierwszym moim zgrzytem były nawiązania autora do swojego życia prywatnego we wstępie. Na przykład doświadczenia Ziębińskiego z porno albo to, że zakończenie pracy w dwóch korporacjach przypłacił braniem psychotropów. I tu absolutnie nie chodzi o to, że psychotropy są złe – w wielu przypadkach są niezbędne i ratują życie. Natomiast niezbyt mnie interesują doświadczenia autora. A to, że jego przygoda z korpo zakończyła się tak, a nie inaczej, może tworzyć iluzję, że praca w korporacji to największe zło tego świata. A nie musi takie być… Plus – mega mi się nie spodobało twierdzenie, że związek Christiana z Anastasią („Pięćdziesiąt twarzy Greya”) czy Laury z Massimem („365 dni”) jest w porządku. Bo nie jest.
A skoro już przy tym jesteśmy… Nie zawsze mogłam przytaknąć
Ziębińskiemu. O ile zgadzam się z tezą, że edukacja seksualna jest potrzebna,
pornografia jej nie zastąpi, a zakazywanie porno do niczego konstruktywnego nie
prowadzi, o tyle nigdy nie przyznam, że relacja przedstawiona w „365 dniach”
lub „Pięćdziesięciu twarzach Greya” jest okej. Bo – powtórzę to - nie jest.
Możecie mnie nazwać zatwardziałą feministką, albo powiedzieć, że się nie znam –
mam to gdzieś. Seks jest jak najbardziej w porządku, o ile dwie (albo więcej)
stron wyrazi na to zgodę i czerpie z tego przyjemność. W przypadku braku zgody
– to gwałt. Try to change my mind.
To teraz czas na plusy
Nie żałuję, że przeczytałam tę książkę, mimo opisanych wyżej zgrzytów i tego, że nie zawsze zgadzałam się z autorem. Czy „Porno” zmieniło w jakiś sposób moje myślenie? Raczej nie – nie jestem jedną z tych osób, które wszystkie złe rzeczy chcą zwalać na seks. Na pewno to było ciekawe przeczytać, co na temat tej branży mają do powiedzenia aktorzy i aktorki. Ponadto, sama lektura była bardzo lekka, mimo kontrowersyjnego tematu. Szybo się ją czyta i łatwo przyswaja. Plus – jestem zdania, że warto mieć otwarty umysł i dowiadywać się różnych rzeczy – również w temacie tak kontrowersyjnym, jak porno.
Dla ciekawskich
Jeżeli ktoś kiedyś myślał, że edukacja seksualna sprawi, że społeczeństwo stanie się bardziej rozwiązłe, to polecam przeczytać ten reportaż i samemu zgłębić temat. To samo tyczy się osób, które za całe zło świata obwiniają pornografię. Na końcu podane są źródła do badań, zatem jeśli ktoś chciałby zgłębić temat, a w dodatku czyta po angielsku, to będzie mieć małą „ściągę”…
Agnieszka Szachowska
Komentarze
Prześlij komentarz