Zaburz;ONE: Borderline to nie wyrok [Wywiad]

Ewe i Mayyira są autorkami profilu Zaburz;ONE - działają na YouTubie i Instagramie, prowadzą również bloga. Profil jest poświęcony zaburzeniom psychicznym, w tym zaburzeniu borderline. I właśnie tego zaburzenia dotyczy nasza rozmowa - zapraszam!

fot. materiały prasowe

Kiedy zorientowałyście się, że może macie zaburzenie osobowości typu borderline? Że coś nie do końca jest okej?

Ewe: Ja już od dzieciństwa wiem, że "coś ze mną nie tak". Pierwsza rzecz, z której zdałam sobie sprawę, to permanentne stany lękowe. Pamiętam je od dzieciństwa, od zawsze. Później, jako nastolatka, spotkałam się z terminem "nerwica lękowa" (obecnie już przestarzałym) i sądziłam, że właśnie to mi jest. W wieku 16 lat miałam pierwszy epizod depresyjny, sądziłam więc potem, że mam "depresję i nerwicę". Ale to było coś znacznie więcej. Z czasem zauważałam coraz więcej problemów. Nie tak, że nie miałam ich wcześniej - nie byłam po prostu ich świadoma. Miałam spore problemy z emocjami (huśtawki nastrojów), z autoagresją, uczuciem pustki - jednak za to wszystko obwiniałam depresję. Za derealizację, lęk przed porzuceniem i paranoiczne myśli obwiniałam "nerwicę". A nieumiejętność zbudowania normalnej relacji, opuszczanie mnie przez wszystkich po kolei, problemy tożsamościowe, i tak dalej? Nie wiedziałam, skąd to się bierze. Sądziłam, że po prostu "jestem zjebana". Że tak już mam, że jestem okropnym człowiekiem, nie da się ze mną wytrzymać i nie bez powodu "wszyscy mnie nienawidzą" - tak myślałam.


Z czasem spotkałam się gdzieś w necie z terminem :borderline: i podstawowy opis kryteriów diagnostycznych w 100% pasował do tego, co przeżywałam. Chciałam poczytać o tym więcej. Nie znałam wtedy na tyle dobrze angielskiego, więc szukałam po polsku. No, i trafiłam na masę blogów pisanych przez facetów, którzy mieli toksyczne byłe i sami "zdiagnozowali" u nich borderline. Pisali o tym, jakie kobiety z BPD są straszne, że trzeba od nich uciekać i tym podobne.


Postanowiłam wtedy zapomnieć o temacie, bo nie chciałam myśleć o tym, że mogę być tak złą osobą. "Dla pewności" zrobiłam sobie test online na borderline (tak, wiem, że te testy to nie narzędzia diagnostyczne). Liczyłam, że wyjdzie mi, że go nie mam i się uspokoję. Zaniżałam wszystkie odpowiedzi, a i tak wyszło mi, że "mam borderline". Nie mogłam się z tym pogodzić i uznałam, że przecież to głupi test w Internecie i pewnie każdemu tak wychodzi, bo takie testy to głupoty. No, i nie chciałam już o tym myśleć.


Było to w czasie, gdy byłam niedługo po rozpoczęciu mojego pierwszego (i póki co ostatniego) związku, w którym naprawdę mi odwalało i nie rozumiałam, czemu taka jestem. Borderline odpalił się na całego - byłam toksyczna. Ale nie chciałam w ogóle myśleć o tym, że "mogę taka być". Zarówno chłopak, jak i przyjaciele już od dawna namawiali mnie na wizytę u specjalisty, ale ja cały czas odsuwałam od siebie tę myśl. "Przecież nic mi nie jest, po prostu muszę przestać być taka zjebana", "Wymyślam sobie problemy". 


Kolejną sprawą było to, że gdybym poszła do specjalisty, dowiedzieliby się rodzice, a tego bardzo nie chciałam. W domu było toksycznie, byłam obwiniana o całe zło i założę się, że gdybym dostała jakąkolwiek diagnozę, to używaliby tego jako argumentu "przeciw mnie”. Gaslighting, przemoc psychiczna i czasem też fizyczna były ze strony rodziców na porządku dziennym - musiałam uważać na każde słowo i każdą rzecz. Ale nie ma co teraz o tym gadać, gdyż to nie temat tego pytania.


Gdy w końcu się wyprowadziłam, studiowałam dwa kierunki oraz pracowałam, nie miałam więc czasu na leczenie, a przynajmniej tak sobie to tłumaczyłam. Dalej miałam jakiś opór, bałam się. Wkrótce potem rozpadła się moja kolejna już przyjaźń, toksyczna (głównie z mojego powodu), w której sporo się nacierpiałam. Przyjaciel opuścił mnie, ja zaliczyłam prawie-próbę samobójczą, a później miałam epizod depresyjny trwający około 2 miesiące. Wywalili mnie w tym czasie z obu kierunków, bo nie byłam w stanie chodzić na zajęcia. Dalej jednak nigdzie nie poszłam. Jakoś to się ciągnęło, zostawiła mnie kolejna osoba, miałam problemy w pracy i dużo innych stresów. 

W końcu znalazłam się w tak głębokim kryzysie samobójczym, że poszłam w końcu do psychiatry z myślą "Dam sobie ostatnią szansę, jak leki nie pomogą, to kończę to wszystko". Na szczęście, pomogły leki dobrane za pierwszym razem. Psychiatra podejrzewała depresję, zaburzenia lękowe i "coś więcej", mówiła, że może właśnie borderline. W tym celu wysłała mnie na szczegółowe badania diagnostyczne do psychologa. Później zapoznała się z opinią psychologiczną i stwierdziła mi zaburzenia depresyjno-lękowe oraz borderline.


Nie była to jakaś nowość - w końcu ten temat przewijał się wcześniej regularnie, czasem trafiałam na coś o tym w sieci i zawsze do mnie pasowało, ale wtedy to z siebie wypierałam. Teraz jednak zaakceptowałam to normalnie, poczułam w sumie ulgę, że już dokładnie wiem, co ze mną jest. Poczytałam też o BPD w porządnych źródłach, a nie na tych głupich blogach. Znalazłam rzetelne i niestygmatyzujące informacje. Zaczęłam się dużo edukować w temacie. Poszłam też na terapię dialektyczno-behawioralną, jak mi zalecono. 



Mayyira: Miałam stwierdzone zaburzenie dosyć niedawno, bo pod koniec 2021 roku. Już na początku mojej wizyty u psychiatry w lipcu 2021 lekarz uznał, że najprawdopodobniej mam rys borderline, aczkolwiek na początku to z siebie wyparłam. Mam również chorobę afektywną dwubiegunową, fobię społeczną, bulimię oraz syndrom DDA (Dorosłych Dzieci Alkoholików) i wszystkie symptomy zwalałam na te zaburzenia. Nie wiem czemu, ale bałam się kolejnej diagnozy. Ale zarówno psychiatra, jak i psycholog kliniczny stwierdzili ostatecznie zaburzenie borderline. W końcu postarałam się to zaakceptować. 


 Jak to zaburzenie się objawia u Was?


E: W sumie spełniam wszystkie kryteria z DSM-V, jednak w różnym stopniu. Bardzo dużo mam o tym w moim cyklu na blogu na FB - tutaj postaram się streścić, bo tego jest kilka dobrych stron. Mam lęk przed porzuceniem, który uaktywnia się przy każdej pierdołowatej sytuacji - czuję się odrzucona nawet wtedy, gdy ktoś na przykład gdzieś mnie nie zaprosi albo odmówi mi wspólnego wyjścia. Czuję wręcz fizyczny ból w takich sytuacjach.


Relacje są często niestabilne przez to, że działania drugiej osoby mają zdecydowanie zbyt duży wpływ na moje samopoczucie, a ono z kolei na moje myśli, działania i dalsze odczucia. Więc jedna drobna rzecz potrafi napędzić "border fazę” - wpadam naprzemiennie w idealizację i dewaluację danej osoby, w zależności od tego, co się dzieje. Jest to męczące dla obydwu stron.


Ogólnie jestem niestabilna emocjonalnie. Emocje odczuwam bardzo mocno, wręcz skrajnie, a zmieniają się też bardzo szybko, nawet przez drobne wydarzenia lub myśli. Potrafię skoczyć z euforii do kryzysu samobójczego i odwrotnie, w ciągu paru minut. Wszystkie uczucia są mega intensywne i często nie do wytrzymania. Gdy czuję jakąś emocję, nie jestem w stanie się na niczym skupić i funkcjonować. A przynajmniej tak było, zanim brałam stabilizatory nastroju. Teraz jest trochę lepiej.


Jestem też impulsywna, co łącznie z niestabilnością emocjonalną jest niszczącą kombinacją. Impuls potrafi pojawić się nagle i ciężko mi go opanować - mózg mi wtedy dosłownie nie działa. Głównie objawia się to u mnie w jedzeniu i wydawaniu pieniędzy - potrafię zjeść nagle 3 czekolady i nie zauważyć, kiedy to się stało, potrafię wyjść do sklepu po szampon i wydać 300zł na rzeczy, których nawet nie pamiętam, kiedy włożyłam do koszyka. Impuls. Jednak ta impulsywność przekłada się na całe życie - coś impulsywnie powiem, zrobię, podążę za emocjami.


Autoagresja - łącznie z impulsywnością i niestabilnością jeszcze gorsze kombo. Pojawi się przykra emocja - od razu impuls autodestrukcyjny i koniec. Coraz lepiej nad tym panuję dzięki terapii oraz lekom, które osłabiają moje impulsy i mnie stabilizują. Jednak nadal się to zdarza. Cięcie, gryzienie, drapanie, bicie się, i tak dalej, impulsywne "próby samobójcze", o ile mogę to tak nazwać... Gdyż często w trakcie się wycofuję, jak impuls trochę opadnie i mózg się włączy. Często tuż przed utratą przytomności. Impulsywnie wieszałam się na drzwiach, podcinałam sobie żyły, a planować zdarzało mi się i milion innych rzeczy. To jest najgorszy aspekt borderline, gdyż takie zachowania mogą dziać się nagle. Jestem szczęśliwa, jest okej, a za chwile wydarzy się niefortunny ciąg jakichś wydarzeń, uczuć czy myśli i mamy zachowania suicydalne. 


Napady gniewu - te są u mnie mało widoczne, gdyż gniew kieruję do środka. Często wyżywam się na sobie zamiast na innych, w ukryciu. Gdyż kiedy wścieknę się na kogoś, czuję potrzebę ucieczki, wywoływaną przez silny lęk przed odrzuceniem. Boję się, że jak okażę komuś złość, to ta osoba mnie zostawi i znienawidzi mnie. Ten lęk jest silniejszy i po prostu uciekam, zanim wybuchnę, po czym chowam się gdzieś i wyżywam na sobie. Czasem jednak nie zdążę uciec i wybucham. Krzyczę i tak dalej, a potem mam straszne poczucie winy i nienawidzę siebie. Wyjątkiem są relacje, czy raczej "relacje" z osobami, których nie lubię. Tutaj nie mam lęku przed odrzuceniem, który by mnie hamował. Przykładem są moi toksyczni rodzice. Z nimi miałam w domu bardzo dużo kłótni, nie bałam się okazać złości, gdy mnie krzywdzili lub w inny sposób utrudniali mi życie. Przynajmniej odkąd trochę podrosłam - jako dziecko oczywiście bałam się, bo mała “ja” nie umiałaby się obronić przed rękami dużo większej matki. Później było już lepiej, kiedy byłam w stanie się bronić. 


Dysocjacja, fragmentacja osobowości, derealizacja, depersonalizacja, stany paranoiczne i semi-psychotyczne - wszystkie zależne od stresu. W sensie, nie mam tych stanów (może poza fragmentacją) cały czas, a tylko w stanie silnego stresu. Gdy stres minie i stan ten przejdzie, zaczynam zdawać sobie sprawę, że to były na przykład urojenia. To odróżnia borderline od zaburzeń psychotycznych. 


Derealizacja polega na tym, że czuję się, jakby świat był nierealny, mam percepcję dosłownie jak w jakimś śnie albo grze. Depersonalizacja polega na tym, że czuję się jak obserwator we własnym ciele - jakby ciało samo działało, a ja bym tylko patrzyła na przebieg wydarzeń, bez wpływu na nie. Okropne uczucie. 

Fragmentacja osobowości to takie jakby różne schematy odpalające się w różnych sytuacjach. Chodzi tu jednak o schematy osobowości(?), tzn jestem jakby zupełnie inną osobą. Dla przykładu: mam taki tryb jak "twardziel" - gdy w nim jestem, to nie okazuje emocji, nie mam empatii, jestem "Taka silna i nic mnie nie rusza", "Nie potrzebuję żadnej pomocy". To oczywiście maska, ale w takiej sytuacji w nią wierzę i mam wrażenie, że zawsze tak było. Mam też na przykład “małą dziewczynkę” - bezbronną i nieporadną, która tylko płacze i szuka pomocy. Trybów jest więcej, ale nie chcę się za bardzo rozpisać. Uruchamiają się jak na pstryknięcie palca, po prostu od różnego rodzaju konkretnych triggerów. Różnica między tym a DID (Dysocjacyjne Zaburzenie Tożsamości) jest taka, że te moje tryby to NIE są nowe osoby, nowe świadomości, z osobnymi wspomnieniami. To są niezintegrowane fragmenty mnie - takie mechanizmy obronne. Zdaję sobie sprawę, że to ja. 


Myśli paranoiczne to z kolei doszukiwanie się spisków, różnego rodzaju urojenia, na przykład to, że wszyscy mnie nienawidzą, że ktoś mnie oszukuje, że coś się stanie… Różne takie…

Na (prawie) koniec zostawiłam sobie problemy tożsamościowe - są chyba najtrudniejsze do wytłumaczenia. Chodzi o to, że nie wiem, kim jestem. Fragmentacja osobowości nie pomaga, a wręcz komplikuje sprawę. Nie wiem, która to prawdziwa “ja”, a kiedy odgrywam jakieś role. Czuję się, jakby nie było żadnej "mnie", jakbym nie miała swojej tożsamości, a była tylko zlepkiem cech "zgapionych" od moich bliskich. Bardzo łatwo przejmuję zachowania innych osób, mam też wiele zainteresowań i nie wiem, które są "prawdziwe", nic nie odczuwam jako "moje". Bywa, że nie jestem pewna swojej orientacji czy tożsamości płciowej - nie wiem zupełnie, kim jestem. Moje poczucie siebie regularnie się zmienia. Czasem "Jestem pewna, kim/jaka jestem", a potem uważam, że się myliłam, bo tak naprawdę to jestem taka i taka. Potem myślę, że zupełnie nie wiem, kim jestem. Zwłaszcza, jak mi się przypomni, że co chwilę zmieniam zdanie. Raz uważam się za towarzyską i pewną siebie, innym razem za aspołeczną, a to tylko jeden z przykładów. To się tyczy każdej cechy osobowości. Każdy znajomy opisuje mnie inaczej, co również nie ułatwia sprawy. Który zna "prawdziwą mnie", a który jakąś z moich ról? Tego nie wiem.


Jako ostatnie niech będzie uczucie pustki wewnętrznej. Powiązana jest ona z problemami tożsamościowymi - czuję się pusta, bez żadnej osobowości czy tożsamości. Są różne rodzaje pustki - odczuwam też czasem pustkę na zasadzie "Nic nie ma sensu i po co robić cokolwiek i w ogóle żyć". Albo pustkę na zasadzie "Nie mam emocji i nic mnie nie cieszy" (anhedonia). Ta ostatnia jednak najrzadziej.


To tyle z kryteriów diagnostycznych - są też rzeczy, których w kryteriach nie ma, ale u mnie (i wielu osobach z BPD) występują. Tutaj opiszę szybciutko - permanentny wstyd, poczucie winy i nienawiść do siebie. Jestem zażenowana sobą i każdym swoim działaniem (poza momentami "górek"), nienawidzę siebie za to "jaka jestem", mam poczucie winy przez "bycie dla każdego problemem" - te emocje wzajemnie się napędzają.

Na ten temat można gadać i gadać, to złożone zaburzenie, ale chyba tutaj już skończę, żeby nie wyszło za dużo :)

M: Dopiero uczę się, jak rozróżniać symptomy zaburzenia borderline od moich innych schorzeń, aczkolwiek wiem, że niektóre się na siebie nakładają. Wiem też, że właśnie moje DDA doprowadziło do powstania u mnie zaburzenia borderline.

Objawia się ono u mnie między innymi strachem przed odrzuceniem, przez co bardzo boję się konfliktów i nawet jeśli mi się coś nie podoba, jestem w stanie nie powiedzieć o tym i zrobić coś, czego nie chcę, byleby ktoś mnie nie zostawił. Poza tym, od podstawówki mam problemy z autoagresją, zaczęło się od cięcia się, ale jak nie tnę się, to potrafię zmienić sposób działania, na przykład waląc się głową w ścianę, wbijać sobie paznokcie w opuszki palców lub w inne miejsca, itd. Prowadzi to również do celowych zaniedbań, jak niebranie ważnych leków. Do tego dochodzi moja fobia społeczna, którą mój psychiatra opisał jako „psychotyczna” - kiedy wychodzę, to zdaje mi się, że każdy na mnie patrzy, mówi o mnie, śmieje się ze mnie. Kolejnym symptomem są częste dysocjacje. Często mam wrażenie, że znajduję się w symulacji - świat wokół mnie jest nieprawdziwy i widzę moje ręce, jakbym była postacią w Skyrimie. Mam również problemy z moją tożsamością - jakby ktoś się mnie zapytał, kim jestem, to nie byłabym w stanie siebie opisać. Nie wiem, kim jestem, nie wiem, czy moje obecne JA to naprawdę JA, i czym moje JA naprawdę jest. Problemem jest również częste uczucie pustki, nie odczuwanie żadnych emocji. Co, pomimo, że jest praktyczne, bo wszystko mi obojętnie, jest zarazem najbardziej przerażające. W takim momencie nie mają dla mnie znaczenia najbardziej ważne dla mnie osoby i nawet moje koty. Życie staje się całkowicie bez sensu i jedyne co robię to udaję, że posiadam emocje, żeby się jakoś dostosować. No, i moja terapeutka uważa, że również jestem bardzo impulsywna jeśli chodzi na przykład o wydawanie pieniędzy, czy też nagłe obżeranie się.

Jak Wasze życie zmieniło się po usłyszeniu diagnozy? 

E: W sumie odpowiedziałam już w większości na to pytanie przy okazji mówienia o diagnozie. Brałam (biorę) leki, zaczęłam terapię DBT i jest coraz lepiej. Biorę 4 różne leki, każdy z innej grupy - mega mi pomagają. Same leki nie załatwią sprawy - borderline to zaburzenie osobowości i wymaga terapii, leki jednak przyjmuje się pomocniczo przy niektórych objawach. Mimo to naprawdę polepszyły jakość mojego życia - nie mam permanentnego lęku (chociaż on wynikał raczej z moich zaburzeń lękowych), tendencje samobójcze osłabły, impulsywność też, tak samo chwiejność i skrajna intensywność emocji oraz stany dysocjacyjne i paranoiczne. Dalej jestem niestabilna i impulsywna, ale w mniejszym stopniu. Teraz reszta raczej w rękach terapii. 


Poszłam również na trening DBT, na którym nauczyłam się sporo przydatnych technik. Nadal jednak muszę ćwiczyć, aby w ogóle potrafić sobie o nich przypomnieć i chcieć ich użyć w momencie, kiedy "wyłącza mi się mózg". Jeszcze dużo pracy przede mną…


M: Na terapię chodziłam już wcześniej, ale dzięki diagnozie lepiej zrozumiałam siebie oraz dostałam też lepiej dobrane leki. No, i uczę się, jak sobie radzić również z tym zaburzeniem.

Takie trochę egzystencjalne pytanie - jak żyć z borderlinem?

E: Może pół żartem, ale korci, by odpowiedzieć "Wcale (nie żyć)", bo to jako pierwsze przychodzi mi do głowy przy każdej okazji. Ale tak serio: przede wszystkim terapia, leki (jeśli lekarz uzna je za potrzebne), psychoedukacja. Dużo daje też trening DBT. Bez tego wszystkiego życie jest naprawdę ciężkie. Obecnie co prawda też jest, ale mniej. Coraz mniej.

M: Ciężko mi powiedzieć. Jest to dla mnie zbyt trudne pytanie, mogę tylko odpowiedzieć, że ciężko.

Macie na kanale serię o borderline - czy mówienie o zaburzeniu, które dotyczy Was bezpośrednio jest wymagające, może trochę trudne?

 E: Obecnie już nie. Z początku ani myślałam, by o tym mówić. Słaba jestem w mówieniu, zaczęłam więc od pisania. Jakoś coraz łatwiej zaczęło mi to przychodzić, leki również mnie uspołeczniły i rozwinęły moją kreatywność oraz wenę. Napisałam kilka serii o borderline (na blogu), posty na Instagramie, w końcu wpadło mi do głowy - a może nagrywać też filmy? Dotrzemy w ten sposób do większej ilości ludzi. Są osoby, które wolą czytać, a niektórzy czytać nie lubią - wolą słuchać. Dzięki temu otwieramy się na nowych ludzi. Początki były dziwne - mówić "samej do siebie" do komputera. Nagrywałyśmy najpierw wspólnie z Mayyirą, później nagrywałam też trochę sama, a potem zaczęłam również zapraszać różnych gości. Seria o BPD powstała właśnie z udziałem 10 osób z tą diagnozą. 

Skąd pomysł na założenie kanału i profilu na FB oraz IG?

E: Zaczęło się od FB. Gdy po lekach wzrosła mi kreatywność, zaczęłam mieć jakąś taką potrzebę pisania. Miałam też poczucie misji - destygmatyzację zaburzeń psychicznych. Znałam dużo blogów na takie tematy, ale zwykle zaliczały się do jednej z dwóch grup. Albo były pisane trudnym, specjalistycznym językiem, który mi nie przeszkadza, ale większość ludzi (nie siedzących w psychologii czy nie czytających prac naukowych) odstrasza. Druga grupa to blogi pisane prostym językiem, ale jednocześnie zbyt upraszczające temat, pomijające wiele istotnych kwestii. Ja chciałam zrobić coś, co wytłumaczy temat dokładnie, ale prostym językiem. Pogadałam z dwiema przyjaciółkami i tak we trójkę założyłyśmy bloga Zaburz;ONE.


Początkowo miałyśmy pisać ogólnie o psychologii, opisywać różne zaburzenia, ale szybko zaczęłyśmy pisać również o naszych zmaganiach. Roselene (trzecia z nas) dość szybko opuściła naszą ekipę, blokując nas obie na wszystkich możliwych kanałach i wciąż nawet nie wiemy, o co jej chodziło. Zostałyśmy we dwie. Z czasem chciałam czegoś nowego - padło na Instagram, który miał być taki pół-prywatny. To znaczy, i treści z bloga, i trochę luźniejszych przemyśleń czy mojego życia. Przyjęło się.


No, a potem padło na YT. Zwłaszcza Mayyirze pomysł się podobał, gdyż lepiej czuje się w mówieniu, niż pisaniu - ja odwrotnie. Dlatego zaczęłyśmy od serii o jej ChAD.


M: Ogólnie chciałam pomóc w rozwoju bloga Ewe, bo bardzo zależy mi na edukacji psychologicznej w Polsce, ale przez brak motywacji w epizodzie depresji nie byłam w stanie pisać. Ale jako, że lepiej czuję się mówiąc, to bardzo spodobał mi się pomysł na założenie kanału na YT, mając nadzieję, że otwierając się przed ludźmi, może chociaż trochę komuś pomogę.






Czy Wasi odbiorcy dają Wam znać, że filmiki o borderline lub innych zaburzeniach pomogły im na przykład w pójściu na terapię lub - ogólniej - poprawiło w jakiś sposób ich życie?

E: Tak, dostajemy zaskakująco dużo pozytywnego feedbacku. Zarówno na blogu, na Instagramie, jak i na YouTube. Dostajemy podziękowania za naszą pracę, wiadomości o tym, jak komuś "otworzyłyśmy oczy" czy skłoniłyśmy do pójścia do specjalisty, dobrze wyjaśniłyśmy coś dotychczas dla niego niezrozumiałego, i tak dalej. Naprawdę dużo tego - te wiadomości mega mnie motywują do dalszej pracy. To taki strzał dopaminy, jakiego potrzebuję do działania.

A zdarza się, że jesteście hejtowane? Jak na to reagujecie?

E: Takich prawdziwych hejtów (w sensie wyzwisk itd) to jeszcze o dziwo nie było. Jedynie krytyka naszych działań, głównie ze strony denialistów nauki, którzy pisali na przykład, że "gadamy pierdoły i namawiamy ludzi do brania trujących leków, napędzając big pharme", albo że psychologia to oszustwo, bo wystarczy wypić ziołową herbatkę na depresję, i takie tam. Staram się takie komentarze wyjaśniać, żeby ktoś się nie naciął na jakieś cudowne amulety na depresję i podobne rzeczy. Zdarzały się też wiadomości i na YT i na IG lub częściej tellonymie, w którym czepiano się nas o jakieś pierdoły. Na przykład o to, że Mayyira się zaśmiała mówiąc o jakimś doświadczeniu, albo że rzekomo "nie ma diagnozy ChAD", chociaż ma od kilku specjalistów. Że źle o czymś opowiadamy, że to, że tamto. Głownie to jedna i ta sama osoba, ale nie jestem pewna, czy w każdym przypadku (jednak styl pisania mocno podobny). Poza tym raczej hejtów za bardzo nie było.


A jak reagujemy? Mnie to mocno boli - od razu wpadam w stan "Jestem beznadziejna i wszystko robię źle, powinnam usunąć bloga, YT i wszystko (łącznie z sobą) i przestać się już ośmieszać". Ale na szczęście udaje mi się jakoś nad tym zapanować. Dzień wyjęty z życia, ale potem jest już ok. To się oczywiście NIE tyczy hejtów od denialistów naukowych - te mnie po prostu mocno denerwują, gdyż wiem, że Ci ludzie nie mają racji. Z kolei, jak ktoś krytykuje to, co i jak mówimy, właśnie jak ta opisywana wyżej osoba, wtedy jest załamka. A przynajmniej była - obecnie nie reaguję już na zarzuty tej osoby, bo zdałam sobie sprawę, że to ona się nas po prostu uczepiła. Na ogół jest jedyną czepiającą się osobą, staram się więc przekonać samą siebie, że skoro inni tak nie myślą, to widocznie jest okej i nie muszę wszystkiego usuwać. 

M: Cóż, jestem osobą, która stara się nie zwracać uwagi co piszą ludzie w Internecie, żeby nie wpłynęło to na moje samopoczucie. Wolę się od tego odciąć.

Chcecie coś powiedzieć na koniec?

E: Ja tylko powiem, że borderline to nie wyrok i, że lepiej jak najszybciej pójść do psychiatry. Ja żałuję, że poszłam tak późno. Powiem też, że warto o tym dużo czytać, jednak ze sprawdzonych źródeł. Niestety, dużo osób pisze stygmatyzujące głupoty (nie tylko o BPD), które robią dużo szkód. Poza wpędzaniem osób z danym zaburzeniem w poczucie winy, powodują też ich ostracyzm. Trzeba z tym walczyć. Dlatego walczymy. 


Powiem jeszcze tak: znam wielu aktywistów, influencerów, blogerów itp. którzy mówią o swoich zaburzeniach. Niektórzy nie chcą o czymś pisać, bo "już ktoś inny napisał, nie będę zgapiać, żeby nie było". Piszcie niezależnie od tego, czy już było, czy nie. Nawet jeśli napiszesz o tym samym, o czym opowiadało 5 osób, i tak zrobisz to inaczej - będzie to Twoja perspektywa. A im więcej perspektyw i osób opowiadających o tym, tym lepiej. Daje to odwagę innym, dokłada też kolejne cegiełki do destygmatyzacji. 

M: Cóż, jak już pisałam wyżej nie mam motywacji do pisania, więc mogę jedynie życzyć wszystkim zmagającym się z zaburzeniem borderline powodzenia.

Bardzo dziękuję za Wasz czas :)



Rozmawiała: Agnieszka Szachowska

Komentarze